Mamy wojnę między Rosją a Ukrainą.
Z punktu widzenia teorii realizmu ofensywnego Johna Mearsheimera działania Rosji są całkowicie uzasadnione – północna granica Ukrainy, kraju dostającego się powoli pod wpływ NATO i USA, leży tylko 440 km od stolicy Rosji. Niektórzy mają za złe Mearsheimerowi że usprawiedliwia napaść Rosji. Cóż, on stworzył na bazie naukowej i historycznej teorię, która dobrze tłumaczy wszystkie konflikty z ostatnich dwustu lat historii. Akcja wywołuje reakcję. Wydarzenia mają swoje przyczyny. Każde państwo dba o swój interes i bezpieczeństwo. Są oczywiście państwa mniej i bardziej agresywne ale generalnie, teoria ta nie traktuje Hitlera, Stalina czy Putina jak psychopatów ale tłumaczy ich działania względami czysto pragmatycznymi. Nie ma co obrażać się na pragmatyzm. Macron i Orban postępują pragmatycznie względem Rosji, działając dla dobra swojego kraju. My też tak robimy.
Jesteśmy w stanie wojny z Rosją co najmniej od 2010 roku, z przyczyn oczywistych. Dokonano zamachu na prezydenta. W zasadzie w stanie wojny z Rosją/ZSRR jesteśmy od czasu zamachu na papieża. Obydwa zamachy zostały zorganizowane przez tych samych ludzi. Na razie nie walczymy z nimi bezpośrednio. Wyręczają nas Ukraińcy ale nie ma pewności że nie weźmiemy bezpośredniego udziału w tej wojnie. Atak hybrydowy na granicy białoruskiej jest oczywistym, kolejnym wypowiedzeniem wojny.
Właściwie powinniśmy już dawno bić się z Rosją bo jest wystarczająco dużo powodów. Ale decyzja co do otwartej wojny musi być podjęta w dowództwie NATO, a na razie USA nie chcą wojny światowej. Wojna światowa szykuje się na dalekim wschodzie, więc USA nie chcą eskalować w Europie. Być może Rosja działa też w porozumieniu z Chinami i odciąga tymczasowo uwagę od Azji.
Oczywista powściągliwość Ukrainy polegająca na nienaruszaniu obszaru Rosji jest narzucona przez NATO i uniemożliwia odpowiednio silne działania przeciwko Rosji. Wydaje się że Ukraina będzie musiała pogodzić się ze stratami terytorialnymi. Bez działań ofensywnych na obszarze rdzennie rosyjskim wygranie tej wojny i odzyskanie zagrabionych terenów wydaje się niemożliwe.
Spójrzmy na kilka aspektów wojny.
Jej początek, całkowita porażka Rosji na granicy białoruskiej, znacznie zmniejszyła szanse wroga. Kluczowym aspektem wydarzeń na granicy białoruskiej było nie tylko powstrzymanie „migrantów”. Dużo ważniejszym osiągnięciem było zapobieżenie prowokacji incydentu zbrojnego. Pamiętamy to przeładowywanie broni przez intruzów po polskiej stronie granicy w obecności naszego wojska. Po 24-tym lutego polskie władze(MSZ, premier, prezydent) wykonały dziesiątki podróży zagranicznych i spotkań w celu zorganizowania pomocy dla Ukrainy. To im się doskonale udało. Społeczność międzynarodowa stanęła wspólnie do oporu przeciwko Rosji. Rosja została całkowicie zdyskredytowana. Wspólnie zresztą z jej poplecznikami(Niemcami i Francją). Taki wynik działań polskiej dyplomacji byłby całkowicie udaremniony w obliczu incydentu zbrojnego na granicy białoruskiej, który łatwo można było by przedstawić jako polską prowokację i przyczynę wybuchu wojny. Wtedy nikt nie słuchał by Polski a Ukraina została by sama.
Ciekawie zabrzmiały rozważania naszego prezydenta kilka miesięcy temu na temat rozmieszczenia broni jądrowej w Polsce. Tydzień po wystąpieniu prezydenta władze amerykańskie zdementowały tę możliwość. Takie wypowiedzi, pozornie sprzeczne i nieuzgodnione, mówią jedno: broń jądrowa prawdopodobnie już jest w Polsce rozmieszczona.
Widać wyraźnie pozytywny wpływ wojny na obraz Polski za granicą. Cała polityka niemiecka osłabiania Polski za pomocą instytucji unijnych została znacznie ograniczona przez wojnę. W ogóle wojna działa, niezależnie od swoich niszczycielskich właściwości, jak regulator etyczno-moralny. Dobro nagle bardzo wyraźnie odróżnia się od zła, a filozoficzne rozważania schodzą na dalszy plan.